Znowu nie wiedziała, co myśleć. Dotyk palców Marka na jej twarzy kompletnie wytrącił ją z równowagi. Nie przy¬wykła do czułości. - Udręczeni nie mogą zaznać spokoju, Huff. - Zawołaj Selmę, żeby przyniosła ci trochę kawy. - Nie, dziękuję. Nie mogę zostać aż tak długo. Przyszedłem z nowinami. - Mam nadzieję, że z dobrymi. Byłaby to jakaś miła odmiana. - Nie wiesz, jak mi przykro z powodu tego, co się dzieje w fabryce. - Chciałeś powiedzieć, co nie dzieje się w fabryce przez tych rządowych skurwysynów. Huff nie był w najlepszym nastroju. Spał niespokojnie, budząc się często, owinięty prześcieradłem wilgotnym od potu. Trzymał fason przed wszystkimi, mimo że wczoraj sytuacja tylko się pogorszyła. Gdyby pokazał, że inwazja OSHA podłamała jego pewność siebie albo że zaczął mieć wątpliwości, następstwa byłyby tragiczne w skutkach i zagroziłyby przyszłości Hoyle Enterprises. Będzie udawał niezrażonego wydarzeniami i pełnego optymizmu. Owa gra sporo go jednak kosztowała. W głębi duszy czuł strach i niepewność, jakich nie doznawał od dnia, w którym na jego oczach zginął tata od uderzenia w głowę. Od tamtej chwili strach stał się wrogiem Huffa, który przez dziesiątki lat utwierdzał wszystkich w przekonaniu, że owo uczucie było mu obce. Patrząc jednak, jak Rudy Harper z wysiłkiem sadowi się na fotelu bujanym, Huff zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie oszukiwał się, wierząc, że jego strach jest niewykrywalny. Czy był tak oczywisty, jak wyniszczenie Rudego spowodowane rakiem? Czy w głębi duszy ludzie postrzegali go jako niedołężnego starca, stojącego nad grobem? Do niedawna jedno jego słowo, jedno znaczące spojrzenie potrafiło usadzić najbardziej wojowniczego człowieka. Bez umiejętności wywoływania w ludziach strachu przestanie być Huffem Hoyle'em. Bez władzy, którą dawała mu zdolność do onieśmielania, stanie się zwykłym starym człowiekiem, słabym i odartym z godności. Spojrzał na horyzont, gdzie zazwyczaj unosił się dym z kominów odlewni. Zawsze lubił przyglądać się kłębom wyziewów hutniczych. Były niczym jego pieczęć na niebie, górująca nad całym miastem. Dziś jednak nie było dymu i Huff pomyślał, czy i on zniknie równie szybko i całkowicie, jak dym. Ta refleksja przyprawiła go niemal o atak paniki. - Jakie masz dla mnie wieści, Rudy? - spytał płaczliwym tonem. Szeryf skrzywił się, jakby coś go zabolało. Niewątpliwie tak właśnie było. - Dobre i niedobre. - Nie trzymaj mnie w niepewności. Co masz w torbie? - Dowód. Nie mogę ci go pokazać, nie ryzykując kontaminacji, ale prawie na pewno wskazuje nam na zabójcę Danny'ego. - Czyli na kogo zatem? - Klapsa Watkinsa. - To są wiadomości! - ryknął Huff, klaszcząc w ręce. - To wspaniałe! Wiedziałem, że ten szczur błotny to zrobił. - Wskazał w kierunku torby. - Co znaleźliście? - Jeden z jego kolegów motocyklistów zgłosił się do mnie dziś przed wschodem słońca. Pozwolił Klapsowi zatrzymać się u siebie na weekend, sam w tym czasie pojechał na wyścig motocyklowy do Arkansas. Kiedy wrócił do domu wczoraj w nocy, Watkinsa już nie było. Zostawił jednak jeden ze swoich butów. Kiedy facet zobaczył, że jest na nim pełno krwi, zadzwonił do mnie. - To krew Danny'ego? - Jeszcze nie wiem na pewno, ale tak zgaduję. Zamierzam wysłać ten but do laboratorium kryminalnego w Orleanie, żeby przeprowadzili testy. Motocyklista zgodził się przechować Watkinsa, bo myślał, że poszukujemy go wyłącznie po to, by go przesłuchać. Potem jednak - Mamy zjeść kolację tutaj, pamiętaj. Miał rację, nie mogła przed tym uciec. ktoś je podniósł i nie czytając wyrzucił do kosza. Ja jednak wierzę w ich odnalezienie. Gdyby więc ktoś z Was - Nie! - Nie wiem, o czym mówisz - wykręcił się. - Nie czytałam jeszcze testamentu mojej siostry, nie wy¬daje mi się jednak, by zawierał klauzulę uprawniającą panią do dysponowania jej rzeczami - odparła chłodno Tammy, po czym wzięła kieliszek szampana, który podał jej Mark. - Dziękuję. Właśnie tego mi było trzeba. Dom Perignon, jak widzę. Mój ulubiony. Przygotowania do podróży nie trwały długo. Po starannym wyczyszczeniu wulkanów i sprzątnięciu reszty planety codziennie jest inna, niepowtarzalna w swoim pięknie. To dlatego polubił wschody słońca równie mocno jak - Nie? - Zaśmiała się cichutko. - Nawet jeśli jeszcze nie, to jesteś na najlepszej drodze. Nie miałeś serca go zo¬stawić. Wiem o wszystkim, co robiłeś, znam każdy twój krok. Każdy... - Och, Mark... - powiedziała zdławionym głosem. On jednak nie słuchał. Rozglądał się dookoła z dezapro¬batą. Potem spojrzał na Różę i usiadł obok niej. - Nie, mogę dojeżdżać. To ty tu zostaniesz. Już ci powiedziałam, że nie uda ci się zwalić prowadzenia całego tego kramu na barki zwyczajnej dziewczyny!
- Pytasz o to, czy mam przyjaciółkę, czy mam przyja¬ciela, czy może psa? Tym razem wybuchnął Mark. - Ja? Ale ja go wcale nie kocham!
Oczywiście, nie na promenadach. Nie tam, gdzie spotkać, ponieważ znam ją tak dobrze i może mi A jednak nie mogła zasnąć, dziwnie poruszona faktem, że on
Nigdy się w tej szkole nie zjawiła, więc to ślepy przeciwników. Robił uniki w ostatnim momencie, uskakiwał, a potem kawą. Na skroni wyrastał guz.
Przecież to dla niej za ciężkie, zatroskał się Mark. Ona jest taka drobna... Hm, to brzmiało całkiem sensownie... Mark zauważył jej wahanie i postanowił kuć żelazo, póki gorące. kominów dym utworzył cienką warstwę chmur nad miastem. Nawet gdy Huff pozwalał sobie na krótką przerwę w pracy, jego fabryka nigdy nie odpoczywała. Przez całe lato wiatraki na werandzie domu pracowały na pełny regulator, ponieważ często, tak jak dziś, stanowiły jedyne źródło wiatru. Huff odchylił się do tylu i z zadowoleniem chłonął delikatny powiew chłodzący wilgotną skórę. Zamknąwszy oczy, pomyślał o pierwszym razie, gdy ujrzał wiatrak na suficie. Pamiętał to, jakby wszystko zdarzyło się zaledwie wczoraj. Poszedł do sklepu ze swoim tatą, który szukał pracy. Właściciel nosił muszkę i szerokie szelki. Z kapeluszem w dłoni i pochyloną głową tata Huffa nieśmiało zaoferował, że wymyje i wyfroteruje drewnianą podłogę w sklepie, spali śmieci na zapleczu i wykona każdą robotę, do której właściciel mógłby zatrudnić kogoś, kto nie boi się ciężkiej pracy. Ojciec Huffa zauważył na przykład kilka brzydkich grud tynku pod okapem. Czy sklepikarz chciałby, żeby zostały usunięte? Podczas gdy dwaj mężczyźni negocjowali warunki tymczasowego zatrudnienia, mały Huff wpatrywał się w wirujące stalowe łopaty wentylatora pod sufitem, zachwycając się wspaniałą maszyną, która wichrzyła mu włosy chłodnym powiewem powietrza i osuszała pot na opalonej twarzyczce. Przez cały dzień tata układał towar na półkach, zamiatał podłogi i mył okna. Spalił śmieci, stojąc pod upalnym słońcem. Poprosił Huffa, aby mu pomógł i obserwował strzelające iskry. Malca zahipnotyzowały płomienie i fale żaru buchające z beczek. Ojciec nosił, podawał i dźwigał dla sklepikarza, aż jego plecy się zgarbiły, a twarz wykrzywiła z wyczerpania. Dzięki temu jednak tej nocy Huff miał co jeść. Dostał kanapkę z serem i pimento oraz resztkę oranżady z saturatora sklepikarza. Nic nie smakowało mu lepiej, chociaż czuł się nieswojo, jedząc na oczach ojca, który oznajmił, że nie jest głodny. Huff pragnął, by sklepikarz zaoferował mu porcję lodów taką, jakie przygotowywał przez cały dzień dla klientów, wypełniając stożkowate wafle taką ilością smakołyku, że z trudem utrzymywały się na rożku. Sklepikarz jednak nie zaoferował mu deseru i jak tylko Huff przeżuł kanapkę, co starał się robić jak najdłużej, orzekł, że czas już na nich. Często słyszeli te słowa. Trawnik przed domem przecięły światła samochodu, wyrywając Huffa z zamyślenia. Potarł twarz dłońmi, jakby chciał zmyć z niej wspomnienia i wstyd, jaki poczułby, gdyby ktoś dowiedział się o jego przeszłości. Na podjeździe zatrzymał się lśniący porsche Carrera, należący do Chrisa. Pierworodny syn Huffa wyskoczył z wozu i truchcikiem przemierzył alejkę prowadzącą na werandę. Dopiero wtedy zauważył Huffa. - Co tu robisz o tej porze? - spytał. - A jak myślisz? - Ładne ubranko - zauważył Chris z rozbawieniem, rozsiadając się na drugim fortelu i zakładając ręce za głowę. - Jestem tak wykończony, że prześpię pewnie cały jutrzejszy poranek. - Masz pracę od rana. - Zrobię sobie wolne, z powodu choroby. Kto mnie za to wyrzuci z pracy? Huff chrząknął z niezadowoleniem. - Gdzie byłeś o tej porze? - Mama George'a złapała grypę żołądkową. Zadzwoniła do niego w najmniej odpowiednim momencie. Biednemu George'owi właśnie stanął, ale musiał jechać do mamusi, zostawiając Lilę samą i niedopieszczoną. - Ta dziewczyna oznacza kłopoty. - Owszem. Właśnie dlatego tak mnie to podnieca. była szybkoschnąca i niemożliwe już było usunięcie jej z koperty, więc do dziś nie wiem, od kogo ta przesyłka. - Tak - wyznał z prostotą. - Zawsze służyłem u jego rodziny, tutaj jestem dopiero od miesiąca. Pamiętam Jego Wysokość, gdy był malutkim paniczem Markiem. Opieko¬wałem się nim. To ja wsadziłem go po raz pierwszy na kucyka, to ja towarzyszyłem mu na pogrzebie jego matki, to ja przyniosłem mu wiadomość o śmierci jego byłej na¬rzeczonej. A teraz znów muszę patrzeć, jak on cierpi, bo zakochał się w panience. Tammy zamknęła oczy. - To się dopiero okaże.